Jaki był ten rok? Co darował, co wziął...
2019 rok właściwie totalnie zlewa mi się z 2018, bo wraz z urodzeniem dziecka moje życie przewróciło się do góry nogami i od tamtego czasu ciągle staram się jakoś je poukładać na nowo. Dlatego dzisiaj zapraszam na garść najważniejszych przemyśleń, doświadczeń i inspiracji językowych i życiowych, które zabieram ze sobą w 2020 1. Doświadczenie dwujęzyczności W 2019 roku moje dziecko zaczęło mówić. W obu językach na raz. Myślę, że sam fakt, że maluch zaczyna komunikować się ze światem jest dla każdego rodzica niesamowity, ale dla mnie to również potwierdzenie, że to, co robię ma sens. Szczególnie w miejscach publicznych, gdzie odezwanie się do dziecka w języku innym niż polski przyciąga wzrok i cała publika nagle zaczyna strzyc uszami! Kiedyś gadanie było tylko po mojej stronie, teraz wszyscy są świadkami sensownych odpowiedzi, co od razu odpiera wszelkie wymyślne zarzuty (nie rozumie, za dużo, bez sensu, nie zapamięta, ble, ble, ble). Zresztą na 2 urodziny Ani zrobię szczegółowe podsumowanie naszej drogi do dwujęzyczności, więc jeśli chcesz wiedzieć więcej, poczekaj do marca :) 2. Najdłuższe wakacje w życiu! W 2019 nie pracowałam cały lipiec. Zapakowaliśmy się do auta, 2 tygodnie spędziliśmy w cudownej, słonecznej Chorwacji, ale w drodze do i z naszego miejsca docelowego zwiedziliśmy Słowenię, okolice Balatonu i Budapeszt oraz Koszyce na Słowacji. Wakacje z dzieckiem, które tak niesamowicie chłonie świat, które zmusza Cię do zwolnienia tempa, do odpoczynku, bawienia się kamieniami, pójścia do parku tam, gdzie właśnie jesteś i integrowania się z dziećmi i rodzicami z innych krajów i kultur, do prawdziwego przeżywania tu i teraz - to jedno z najpiękniejszych doświadczeń w moim życiu. Odkąd jestem dorosłym człowiekiem nigdy nie odpoczywałam od pracy tak długo i tak radykalnie: żadnych maili, żadnych telefonów, żadnych mediów społecznościowych. To samo zresztą dotyczy mojego męża, który w tym roku odkrył, że i może zostawić telefon służbowy i firma nie upadnie! W 2020 zamierzamy to powtórzyć. Polecam! 3. Bezradność językowa Świetna znajomość języka angielskiego załatwia sprawę komunikacji za granicą w wielu sytuacjach, przynajmniej w Europie. Do tego często podróżujemy do Hiszpanii, gdzie rozmawiamy z ludźmi w języku hiszpańskim i od lat nie doświadczyłam sytuacji, w której nie mogłam się dogadać, a bardzo chciałam. W tym roku, podczas pobytu w Chorwacji wynajmowaliśmy mieszkanie od przemiłych ludzi, którzy mówili tylko po chorwacku i po niemiecku. Tak, wiedziałam o tym wcześniej, ale jakoś wewnętrzne ego mi podpowiadało, ‘no, co, jak rozumieją niemiecki, to angielski na pewno też zrozumieją!’. No i nic bardziej mylnego! Z językiem niemieckim miałam po raz ostatni styczność na 2 roku studiów. Nigdy nie uczyłam się tego języka z prawdziwym zamiarem nauczenia się i czynnego używania. W te wakacje wzbijałam się naprawdę na wyżyny moich możliwości, a rezultat był jedną wielką frustracją. Drugiego dnia pobytu zainstalowałam Duolingo i zaczęłam powtarzać niemieckie słówka. Co było kompletnie bez sensu i w niczym nie pomogło, bo ja potrzebowałam narzędzi do komunikowania trochę bardziej skomplikowanych wypowiedzi niż ‘ona pije’! Dzisiaj patrzę na to doświadczenie z wdzięcznością, bo bardzo uświadomiło mi kilka rzeczy:
4. Odpowiedzialność decyzyjna Często u młodych ludzi wchodzących na rynek pracy (przynajmniej w moim pokoleniu) widać takie dążenie do tego, żeby W KOŃCU objąć w firmie stanowisko zarządcze. Żeby w końcu mieć zespół ludzi, którzy będą dla nas pracować, żeby w końcu zarządzać, a nie tylko być zarządzanym, żeby móc delegować, konsultować, być ‘tylko’ osobą, która będzie wspierała świetnie pracujący zespół. No więc jesteśmy już na tyle starzy, że dla wielu osób to pragnienie jest rzeczywistością i okazuje się, że dużo brakowało w tym romantycznym obrazku. W założeniu fajnie jest rekrutować i ‘wybierać’ ludzi do pracy, ale to TY bierzesz odpowiedzialność za to, czy nowy członek zespołu będzie pracował tak, jak wszyscy tego oczekują. Nagle problemy wszystkich stają się Twoimi problemami, jakość obsługi i komunikacji z klientem, którego nawet nie znasz to TWOJA odpowiedzialność, zapewnienie dobrej pracy zespołu w szczycie sezonu grypowego to TWOJA odpowiedzialność, załatwianie spraw pracowniczych kiedy HR nawala to TWOJA odpowiedzialność, rozwiązywanie konfliktów to TWOJA odpowiedzialność…. mogę jeszcze tak długo. I nie, nie zostałam gdzieś w międzyczasie managerem w korporacji, po prostu urodziłam sobie dziecko. Z moich obserwacji i doświadczenia wynika, że to, co robimy to jest jedno, ale to, za co czujemy się odpowiedzialni, to zupełnie coś innego. I każda z tych rzeczy OSOBNO pochłania ogrom życiowej energii. Kiedy jedno z rodziców (z premedytacją nie napiszę, że tatuś..) podaje dziecku obiad i nawet przebiera jak się wybrudzi, to wykonuje pracę! Tak, często frustrującą, jak dzieciak nie chce jeść, a żarcie dosłownie wiruje w powietrzu, żeby potem osiąść na (zbyt) wielu płaskich powierzchniach z głośnym “plask!”. ALE: zaplanowanie, zakupy, gotowanie, przygotowanie czystych ciuchów na zmianę (“Kochanie, a w co ja ją mam przebrać?!”, “Kochanie, a mogę jej dać tą wodę, co tu stoi, bo ona chce!?”, “Koooooochanie, a gdzie są jej pieluszki czyste?!”, ble, ble, ble) to jest osobna praca i wysiłek fizyczny i emocjonalny. Świadomość tego, że to TY musisz wymyślić i przygotować to, co dziecko będzie jadło, że to TY musisz pamiętać o czystych ciuchach na zmianę, zapasie pieluch, szczepieniach i bilansach, szukaniu żłobka, opłaceniu zajęć muzycznych, itd jest ogromnym emocjonalnym obciążeniem. Te czynności, których jakoś nie widać pochłaniają ogromną ilość energii i mam wrażenie, że o ile w pracy odpowiedzialność za zespół przejmujemy z dobrodziejstwem inwentarza i większość to obciążenie rozumie (uczymy się jak zarządzać ludźmi, chodzimy na kursy, szkolenia, studia podyplomowe, pracujemy z coachem, więc tak - w biznesie jest świadomość tego, że odpowiedzialność to też obciążenie, którym trzeba zarządzać), o tyle w domu, gdzie to obciążenie możemy podzielić na 2, rzadko tak się dzieje. W domu często wykonanie obowiązków dzielimy na pół, ale odpowiedzialność spada na jedną osobę. Zrozumienie tej prostej prawdy dla mnie było w tym roku, kiedy skończyłam oficjalnie urlop macierzyński, bardzo ważne. Nie da się zarządzać czymś, czego się nie rozumie, czego się nie widzi, dlatego rok 2020 ogłosiłam w naszym domu rokiem ‘parenthood-life balance’. I za osiągnięcie przez mnie tego celu trzymajcie kciuki ;)
0 Comments
|